Archiwa tagu: Changsha

Country Garden Phoenix Hotel Changsha

Zapowiadany artykuł o możliwości i sposobach odzyskania rekompensaty od linii lotniczych przesuwa się w czasie z powodów technicznych. Chcę zrobić go na przykładach realizacji takiej rekompensaty samodzielnie i z udziałem firm zajmujących się taką usługą. Case study do wersji samodzielnej mam już zrobione, jednak działanie za pośrednictwem firmy przedłuża się, a chciałbym pokazać Wam oba przykłady. Stąd też i kolejne przesunięcie tekstu o rekompensatach. Mam nadzieję, że już ostatnie, bo podobno wyrok zapadł (nawet już prawomocny).

Tymczasem dla zainteresowanych Azją niewielki tekst o jednym z hoteli w Changsha, w którym nocowałem kilka razy.

phoenix_dark

Country Garden Phoenix Hotel Changsha, po zmierzchu…

Hotel nazywa się Phoenix, a dokładnie Country Garden Phoenix Hotel Changsha
Jest on położony na czymś w rodzaju niewielkiej wyspy, do której dociera się mostem.

bridge

Już most prowadzący na wyspę i do hotelu oddaje jego stylistykę.

Z zewnątrz bardzo efektowny, sprawia wrażenie małego pałacu, kościoła. Wewnątrz jest jeszcze efektowniej. Marmury, kolumny, złocenia, malowidła na ścianach i suficie…

phoenix_entry

Michał Anioł wciąż żyje tylko ukrywa się w Changsha :)

Pierwszy raz, gdy wszedłem do tego hotelu, szczęka mi opadła, a w głowie pojawiło się zdanie… „Ja pierdzielę, będę spał w Kaplicy Sykstyńskiej!”. I tak powinno być, w końcu to hotel pięciogwiazdkowy.
Jednak, jak z wieloma rzeczami w Chinach, efekt „WOW” jest tylko na początku. Chiny tak mają, lubią uderzyć ogromem, blichtrem i kalejdoskopem barw, a potem, jak się przyjrzysz, widzisz niedociągnięcia i wady.

Podobnie z hotelem Phoenix. Zaraz przy wejściu, na prawo jest całkiem spora recepcja. Obsługiwana przez dwie do czterech osób. Zazwyczaj da się z nimi dogadać po angielsku, ale nie jest to łatwym zadaniem. Jak w większości hoteli w Chinach tak i tu na recepcji można wymienić walutę, jednak to już jest wyzwanie na granicy możliwości obsługi. Podczas jednego z pobytów w tym hotelu aby wymienić walutę robiłem trzy podejścia. Dopiero przy trzecim znalazł się na recepcji ktoś na tyle ogarnięty, że potrafił to zrobić, choć zajęło to i tak około 15 minut.
Prośba o pokoje dla niepalących zostanie spełniona, ale często to wygląda tak, że pani z obsługi szybko przed Twoim przyjściem do pokoju wynosi z niego… popielniczkę i jeśli ma, to spryska pokój odświeżaczem. Efekt, jak można się spodziewać, średni.

phoenix_korytarz

Pokoje duże, to na plus, ale jak dotąd wszystkie hotele w Chinach, w których spałem, miały duże pokoje i łazienki. Stylistyka nawiązująca do całego wnętrza i bryły hotelu, czyli na bogato, ciężko i ze złoceniami. Oświetlenie dość słabe, żeby nie rzec marne. Przy tej wielkości pokoju, wysokim suficie niewielkie lampki rozmieszczone w pomieszczeniu pozwalały się wieczorem sprawnie poruszać między pokojem czy łazienką, ale np. czytanie stawało się męczącą czynnością, którą ciężko wykonywać dłużej niż godzinę, nawet trzymając książkę bezpośrednio pod jedną z małych lampek, co nie jest za wygodne.

Standard typowy dla regionów Chin położonych na południe od Żółtej Rzeki, czyli klimatyzacja działa dość sprawnie, ale nie ma ogrzewania. W pokoju do dyspozycji telefon, czajnik elektryczny, kawa, herbata, woda butelkowana oraz w szafie ukryte szlafrok, kapcie, żelazko, deska do prasowania i parasol.

W łazience pełen zestaw, począwszy od mydełka i szamponu, skończywszy na jednorazowym grzebieniu, szczoteczce do zębów czy maszynce do golenia. Bez zarzutu! O dziwo łazienka oświetlona o wiele lepiej niż reszta pokoju, więc miłośnikom wieczornego czytania polecam wannę lub siedzenie na ”tronie”, czyli wygodny sedes, koło którego do dyspozycji jest nawet drugi hotelowy telefon.

Jadalnia na parterze, na wprost głównego wejścia do hotelu. Dość duża, w formie szwedzkiego stołu, na który gorące dania są wystawiane i uzupełniane przez obsługę. Dodatkowo na stanowisku kuchennym kucharze mogą przyrządzić Ci omlet lub jajecznicę z dodatkami. Samemu można też sobie skomponować chińską zupę ze składników dostępnych na stole i jednego z proponowanych danego dnia wywarów. Spory wybór owoców.
Kawa, herbata i soki… trudne do wypicia. Generalnie kolejny raz potwierdza się fakt, że kawa nawet w przyzwoitych chińskich hotelach rzadko jest pitna. Ten nie odbiega od normy, a dodatkowo „soki” sprawiają wrażenie, jakby były robione z najtańszych koncentratów rozrobionych kranówką. Generalnie duży minus za napoje. Jedzenie dość przyzwoite i spory wybór, jednak menu typowo chińskie. Jedni mogą uznać to za zaletę, inni za wadę, rzecz gustu. Pewnie jest to wynik tego, że większość gości hotelowych to Chińczycy, ewentualnie wycieczki z Korei. Podczas żadnej z wizyt w tym hotelu, a byłem tam już chyba cztery razy, nie zdarzyło się, żebym na posiłku spotkał więcej niż 1-2 osoby z Europy czy Ameryki.

phoenix_food

Chińskie jedzenie, dla mnie niebo w gębie. Choć czasem smak nie pasuje do wyglądu potrawy.

Obsługa kelnerska w dość sporej liczbie raczej unika klienta. Dogadanie się z nimi po angielsku mocno utrudnione. Rzadko sprzątają na bieżąco, bardziej skoncentrowani na jak najszybszym posprzątaniu po gościu, który już od stołu odszedł.
Popołudniami stołówka pełni funkcję kawiarniano-restauracyjną.

Obsługa, jak już wspomniałem, dość słabo radzi sobie językowo, do tego sprawia wrażenie lekko wypłoszonej obcokrajowcem mówiącym w barbarzyńskim języku zachodu. Jednak jak już zdecyduje się zaangażować, to nie można odmówić im tego, że starają się (jak mogą).
Otoczenie hotelu bez rewelacji, mały supermarket i warzywniak. Budynek hotelu łączy się z czymś w rodzaju dyskoteki, pubu karaoke i czort wie czego jeszcze, czyli popularnego w Chinach tzw. KTV.

Doradzam dużą dozę ostrożności w kontaktach z obsługą i miejscowymi w KTV. Nie miałem o tym okazji się przekonać, ale podobno można tam zostać naciągniętym na sporą kwotę. Szczególnie w weekendowy wieczór.

Ciekawsza okolica wymaga wyjścia poza teren wyspy i przejścia spacerem około 30 minut. Wtedy możemy trafić do niewielkiego parku lub centrum handlowego ze sporą liczbą sklepów i restauracji.
Generalnie hotel nie jest zły, ale ma swoje minusy.
Podsumowując, hotel położony w ciekawym miejscu, efektowny wizualnie, pokoje duże i wygodne, choć nie dla miłośnika wieczornej lektury. Jedzenie bogate, ale mocno lokalne, napoje kompletnie do bani. Obsługa stara się jak może, czyli na ile pozwala jej znajomość języka.
W mojej ocenie na 5 punktów Country Garden Phoenix Hotel Changsha lokuje się gdzieś pomiędzy 3+ a 4-
Mam nadzieję, że już wkrótce uda się wpis na temat rekompensat od linii lotniczych chyba, że jeszcze wcześniej będę miał okazję opisać Wam nowe egzotyczne miejsca.

Powiązane wpisy:

Changsha – herbaciana ruletka

W marcu miała miejsce moja kolejna wyprawa do Chin. Lot z Lufthansą do Pekinu, potem lokalnymi liniami Air China do Changsha.

Air China czeka na start

Air China czeka na start

W sumie wyjazd z domu w niedzielę po 10 rano i lądowanie po południu dnia następnego.
Pracy na miejscu było niestety tak dużo, że poza wieczornym wypadem na szybką kolację, niewiele mogłem zobaczyć. Trochę szkoda, bo Changsha ma wiele do zaoferowania, mimo iż nie jest miastem rozmiaru Pekinu czy Szanghaju. O niedalekim muzeum Mao Tse Tunga czy starożytnym uniwersytecie Yuelu Academy już pisałem, jednak to nie jedyne atrakcje prowincji Hunan. Warto wspomnieć choćby o malowniczych górach, które były scenografią do zdjęć w filmie Avatar.
Miejscowi ponownie zabrali nas na kolację do restauracji. Jedzenie w Chinach jest dla mnie rozrywką równie atrakcyjną jak zwiedzanie muzeów, obiektów historycznych, takich jak świątynie czy innych zabytków.
Tym razem również trafiliśmy do restauracji w tradycyjnym chińskim stylu, gdzie pojawia się czasem „kelner” nalewający herbatę w stylu Kung-fu. Jego sprawność, a szczególnie celność (ani razu nie uronił choćby kropli) robi niesamowite wrażenie. Do tego w trakcie nalewania herbaty wykrzykuje po chińsku jakieś dobre życzenia. Takie skrzyżowanie kelnera, akrobaty i ciastka z wróżbą.

Ostatniego dnia pobytu w Changsha wybrałem się na wieczorny spacer po mieście. Generalnie wyrwałem się z hotelu w poszukiwaniu jedzenia i okazji do ciekawych zdjęć.
Niestety Phoenix hotel, w którym nocowałem, może i oferuje posiłki, ale są one w cenie mocno nadwerężającej kieszeń, zaś w pobliżu nie ma nic poza sklepem warzywnym i małym supermarketem, który jest zamykany dość wcześnie, a w którym można kupić co najwyżej chińskie zupki (chińskie zupki made in China dość mocno odbiegają od standardu smakowego „chińskich” zupek sprzedawanych w Polsce).
Ruszyłem więc w miasto, a dokładnie do centrum handlowego oddalonego o około 30-40 minut marszu, w którym jest supermarket i sporo restauracji i barów. W tym klasyka na skalę światową czyli KFC.
Jednak w drodze do fastfood’u zauważyłem niewielki sklepik-herbaciarnię z wystrojem w tradycyjnym chińskim stylu. Z pewną nutką niepewności, wynikającą z mych wcześniejszych przygód w Szanghaju, wszedłem do środka.
Wewnątrz był jeden pan nie mówiący ani słowa po angielsku, małe łóżeczko ze śpiącym dzieckiem, tak na oko niespełna rocznym oraz półki pełne herbat.

Plan miałem prosty – porobić zdjęcia, bo wystrój herbaciarni był dość ładny i wyjść, nie dając się naciągnąć na żadną herbatę. Pan był bardzo uprzejmy, uśmiechał się, coś tam mówił po swojemu. W pewnym momencie zaczął wołać mnie do stoliczka, na którym stały niewielki czajniczek i kubeczki.
– O nie, nie… Już raz na degustację dałem się namówić, nie jestem zainteresowany konsumpcją.
Sprzedawca chyba widział na mojej twarzy obawy i zaczął pokazywać na migi, że to za darmo, tylko do spróbowania.
No i co zrobiłem? Odpowiedzialnie i rozsądnie wyszedłem? …Taaaak.
Już po chwili siedziałem przy stoliku i patrzyłem, jak mistrz herbaty rozprawia się z czajniczkiem i kubeczkami. Przelewa, wlewa i nalewa celebrując każdy ruch…

Kolejny raz, dzięki ciekawości silniejszej od rozumu, miałem okazję popatrzeć, jak wygląda zaparzanie herbaty. Tym razem w Changsha w południowo centralnych Chinach. Z nowo poznanym znajomym rozstaliśmy się serdecznym uściskiem dłoni i uniwersalnymi w każdym języku uśmiechami.
Po raz kolejny sprawdziła się zasada, której nauczyłem się w Szanghaju – Jeśli nieznani Chińczycy sami zaczepiają cię, mówią dobrze po angielsku i są mili, to na 95% próba wyłudzenia. Mistrz herbaty z Changsha nie mówił nawet słowa po angielsku… :)

Jeśli nieznani Chińczycy sami zaczepiają cię, mówią dobrze po angielsku i są mili, to na 95% próba wyłudzenia.

W rewanżu w drodze powrotnej zaszedłem do jego sklepu, z zabawką dla malucha kupioną w centrum handlowym, co przypieczętowało naszą międzykontynentalną znajomość i przyjaźń polsko-chińską.
Następnego dnia miałem lot do kolejnego miasta. Tym razem znów Szanghaj.
Lotnisko w Changsha, zamieszanie, setki, tysiące pasażerów i utrudniony kontakt z kimkolwiek… Angielski nie jest mocną stroną małych lotnisk w Chinach. W dodatku co chwila zmieniano numery lotów i bramek.

Changsha - lotnisko

Changsha – lotnisko

Szybki około dwugodzinny lot liniami regionalnymi Juneyao Airlines. W trakcie lotu do dyspozycji pasażerów wafel ryżowy i mała woda mineralna w ramach posiłku.
Sam samolot w dobrym stanie, obsługa uprzejma, lądowanie także bez problemów – łagodnie jak po sznurku. Generalnie lot z Juneyao Airlines na plus, choć ten wafel… ;)

Yuelu Academy – starożytny uniwersytet – Changsha cz.2

Jako że jak na miasto wielkości naszej stolicy można by się spodziewać po Changshy czegoś więcej niż tylko pobliskiego muzeum Mao, dziś będzie o kolejnym ciekawym i wartym zobaczenia miejscu. Jak wspominałem we wcześniejszym wpisie o Changsha  w mieście tym uczył się sam Przewodniczący Mao i nie bez powodu, ponieważ jest tu jeden z czterech najstarszych uniwersytetów w Chinach Yuelu Academy. Jest to jeden z tak zwanych czterech starożytnych uniwersytetów, a w skład tego zaszczytnego kwartetu poza Yuelu Academy wchodzą: Bailudong Academy w Lushan (prowincja Jiangxi), Yingtianfu Academy w Shangqiu (prowincja Henan) oraz Songyang Academy w miejscowości Kaifeng (prowincja Henan).

Yeuly_entry2

wejście na teren zabytkowej strefy Yuelu Academy

Yuelu Academy zwana też 1000- letnią szkołą (tak to przynajmniej po angielsku nazywali moi chińscy znajomi – „thousand year old school”). Podobno historia jej powstania zaczyna się w roku 976 kiedy Zhu Dong gubernator Tanzhou (dawna nazwa Changsha) z północnej dynastii Song zapoczątkował budowę akademii,  która była potem rozwijana przez kolejnych władców.

DSCN6122_2

Choć, gdy patrzyłem na opisy budynków i eksponatów, nijak mi 1000 lat nie wychodziło, no ale matematyk ze mnie kiepski. Poza tym może tradycja nauki była tam wiekowa i sięgała wcześniej nawet niż widoczne budynki i eksponaty. Jako ciekawostkę dodam, że ten uniwersytet wciąż funkcjonuje i uczęszcza do niego podobno około 60 tyś. osób (studenci plus nauczyciele). Jednak najstarsza część jest wydzielona i udostępniona do zwiedzania (za drobną opłatą ). Teren rozległy, pełno mniejszych i większych budynków w stylu starej chińskiej architektury. Wszystko ozdobione rzeźbami uczonych i postaci historycznych.

academy_street2

Pomiędzy budynkami piękne chińskie ogrody, w których wypoczywają zwiedzający i nie tylko oni. Co chwilę można zobaczyć jakiegoś adepta czy też adeptkę sztuk pięknych przycupniętych w skupieniu ze szkicownikiem.

girl_sketch2

młoda artystka ze szkicownikiem

Pomiędzy budynkami można znaleźć 2-3 punkty, w których kupimy pamiątki „uniwersyteckie”- zakładki do książek, widokówki itp. , jak i również typowo chińsko-komunistyczne przypinki np. z głową Mao na czerwonym tle.

Na terenie starożytnej szkoły udostępnionej do zwiedzania rzuca się w oczy bryła nowoczesnego muzeum uniwersyteckiego (jakoś gryzła mi się wizualnie jak diabli z resztą budowli wokół). Wewnątrz betonowego klocka pokazane makiety całego uniwersytetu, sale multimedialne, dużo zdjęć (i miła niespodzianka – za wejście do muzeum nie trzeba dodatkowo płacić).

Muzeum

betonowa bryła Muzeum

miniatury2

makieta Yuelu Academy

 Do zwiedzania jest naprawdę sporo. Radzę na całość zarezerwować sobie przynajmniej 2-3 godziny, tak, żeby można było obejść wszystko na spokojnie, nacieszyć oko, poczytać opisy (większość opisów dwujęzyczna – chiński i angielski). Z obsługi niestety mało kto mówi po angielsku, więc lepiej mieć ze sobą jakiegoś tubylca lub w razie potrzeby zagaić kogoś nie z obsługi, lecz ze zwiedzających Chińczyków w wieku 18-25 lat. Jest wtedy spora szansa na to, że trafi się na studenta w miarę posługującego się angielskim. Miejsce piękne i klimatyczne. Na takim uniwersytecie studiowanie mogło być nawet doznaniem duchowym, a już na pewno estetycznym.

 

 

Z wizytą u Mao Tse-tunga – Changsha cz.1

Changsha – Miasto będące stolicą prowincji Hunan. Ludność od około 2 milionów mieszkańców (samo miasto) do około 6 mln (miasto z okolicznymi przyległościami). Ładna okolica – duża rzeka, górki, jeziora. Posiada międzynarodowe lotnisko, z którego nawet są bezpośrednie połączenia do Europy.

DSCN6058

Latem potrafi tu być paskudnie gorąco. Przestrzegam przed wizytami między kwietniem a czerwcem. Wtedy jest już początek wysokich temperatur, przy jednoczesnej porze deszczowej. Ciężko trafić w tym okresie na bezdeszczowy dzień. Opady w połączeniu z temperaturami skutkują potworną wilgotnością. Choćbyś nie wiem ile razy brał prysznic i zmieniał ubranie, ciągle jest obecne odczucie, że skóra się lepi od wilgoci. Próba wysuszenia prania staje się wyzwaniem… Drugie miejsce na świecie, w jakim byłem po Brazylii, w którym nie widziałem czarnej ziemi tylko rdzawo-czerwoną.

czerwona ziemia prowincji Hunan

czerwona ziemia prowincji Hunan

Białych tu jak na lekarstwo, więc przyzwyczaj się, że będziesz czasem traktowany jak ciekawostka, szczególnie przez dzieci i co odważniejszą młodzież. Miasto znane z tego, że uczył się tu w szkole sam Mao Tse-tung (Mao Zedong). Zresztą nie bez powodów, bo w Changsha jest jeden z najstarszych uniwersytetów w Chinach. Dodatkowo Mr. Mao urodził się nieopodal, bo we wsi położonej około 100 km od Changsha.

Podczas jednego z pobytów miejscowi na weekend postanowili pokazać nam rodzinną wieś przewodniczącego Mao. W końcu sto kilometrów do przejechania to jak na Chiny dystans żaden, żeby nie powiedzieć w zasięgu rzutu miską ryżu. Wioska była niewielka. Zwiedzać można było dom Mao oraz zbudowane za nim wielkie muzeum poświęcone jego życiu i osiągnięciom.

wejście do rodzinnego domu Mao

wejście do rodzinnego domu Mao

Byliśmy tam chyba jedynymi białymi. Kontrola za kasami biletowymi jak na lotnisku, policjant z ręcznym wykrywaczem metalu, a i przy kasie trzeba się było wylegitymować.

Pamiętajcie o zabraniu paszportów na wycieczkę do domu Przewodniczącego!
Sam dom sporych rozmiarów, gospodarstwo składające się z kilku budynków i zabudowań gospodarczych. Z informacji na eksponatach wynika, że rodzina Mao była dość zamożną chłopską rodziną. Ojciec rolnik i hodowca trzody, a matka buddystka. Jakoś ta wiedza, co do pochodzenia Mao, kłóci mi się z obrazem komunisty obrażonego na religię i własność prywatną. No, ale może wynikało to z „buntu nastolatka” i chęci przeciwstawienia się domowym stereotypom, a potem to już Chiny stały się komunistyczne, więc Przewodniczący nie musiał dorastać do innych poglądów, bo zdążył dostosować do swej „młodzieńczej” wizji cały kraj ;)

Zwiedzanie rodzinnego gniazda Mao to około 30-40 minut. Po wyjściu ze zwiedzanego domu trafia się na dość szeroką wiejską ulicę, wzdłuż której jest mrowie sklepików z pamiątkami i małych knajpek.

mao_figury

Chcesz figurkę Mao naturalnych rozmiarów? Nie ma sprawy, tam dostaniesz. Chcesz Mao na medaliku na szyję? Proszę bardzo. Uwaga odradzam robienie sobie zdjęć z wystawionym towarem, ponieważ w przypadku zrobienia sobie zdjęcia z większymi figurami Przewodniczącego, zaradni sklepikarze zaczynają ganiać za tobą i żądać opłaty za fotkę. No chyba, że czujecie potrzebę nabycia takiego zdjęcia to pewnie za odpowiednio wysoką opłatą da się nawet usiąść Przewodniczącemu na kolana ;).

Można oczywiście udawać, że się nie rozumie, o co sklepikarzom chodzi (co pewnie nie będzie trudne, ponieważ marudzą w jedynym znanym sobie języku, czyli po chińsku). Wsiowe knajpki polecam z lekką nutką ostrożności. Można skorzystać, choć odradzam wizyty na zapleczu przed posiłkiem, bo bywają w opłakanym stanie. Jeśli koniecznie chcesz umyć ręce na zapleczu, zrób to po jedzeniu, nie przed, a posiłek będzie Ci lepiej smakować.

Wieprzowina Mao

według słów kelnerki w białej misie ulubione danie Mao, obrzydliwie tłusta wieprzowina…

Potem Muzeum… tu można spędzić sporo czasu. Wielki budynek, dziesiątki sal i salek (w tym multimedialnych), gdzie można obejrzeć filmy o budzeniu się komunizmu w Chinach i jego rozwoju. Do tego mnóstwo najdziwniejszych eksponatów. Chwilami miałem wrażenie, że jestem w jakimś klasztorze i oglądam kolekcję relikwii świętego.

legitymacja

Można tam było znaleźć odręcznie pisane listy Mao Tse Tunga, jego ubrania, torby podróżne, zdjęcia z nim, a nawet takie cuda, jak mocno zużyte przybory do golenia, szczoteczkę do zębów, kalesony, a nawet skarpety. Oczywiście wszystko w podświetlonych, przykrytych szkłem gablotach.

socks

skarpety Przewodniczącego…

pedzle

Walizka ze sprzętem jego osobistego golibrody.

Dom i muzeum Przewodniczącego robią wrażenie, szczególnie gdy się widzi setki Chińczyków, którzy z nabożnym westchnieniem pokazują sobie co chwilę któryś z eksponatów. Jest to tym bardziej ciekawe, że oficjalna „doktryna” od kilku lat pozwala nawet na krytykę Mao Tse Tunga, (pewnych jego koncepcji, działań). Najwyraźniej oficjalny nurt rządowy „dorósł” do przyjęcia i pogodzenia się z błędami w wykonaniu jeszcze do niedawna nieomylnego Mao. Jednak dla typowego Chińczyka nadal jest on czymś pomiędzy ojcem narodu, świętym i naczelnym wodzem.

Zwiedzania na kilka godzin, a obok jest jeszcze równie wielka biblioteka pism związanych z Mao i komunizmem. Tam jednak nie zawitaliśmy z powodu braku czasu i sił u co poniektórych członków wyprawy. Polecam miejsce, szczególnie tym zainteresowanym współczesnymi Chinami i drogą, jaką przeszły w ostatnich kilkudziesięciu latach, aby stać się Chińską Republiką Ludową.

Dla zainteresowanych rodzinną okolicą Przewodniczącego już wkrótce wpis o miejscu, w którym zdobywał wiedzę, nie tylko tą polityczną.