Archiwum kategorii: Ameryka

Wigilijne postanowienia noworoczne.

Wigilijne postanowienia noworoczne, czyli miejsca które chciałbym zobaczyć.

24 grudnia, Wigilia. Lekko przejedzony już po dwudziestej trzeciej zacząłem zastanawiać się nad kolejną Wigilią. Gdzie chciałbym ją spędzić w 2016 i generalnie nad tym, czy mam jakieś plany na 2016 rok, nie tylko na Wigilię, ale i na wiele innych spraw. Czyli generalnie nad rocznym planem na życie.
W ostatnich miesiącach w pracy powiał nad głową mi i kolegom z działu wiatr zmian. Nasz dyrektor, który był nam Szefem odkąd pamiętam, czyli od 2007, (a szefował działowi o wiele dłużej) odchodzi. Generalnie nie aż tak daleko, bo nadal będzie pracował w ramach naszej grupy, ale już nie z nami. Wkrótce będzie nowy dyrektor, czy lepszy – czas pokaże. Tylko dział zaczyna trzeszczeć w posadach, a pracownicy zachowują się jak mrówki, którym zabrano królową i latają w kółko po trawniku w popłochu i bez celu.
Skoro praca stała się jedną wielką niewiadomą, postanowiłem zrobić sobie plan podróżniczy. Tak, żeby coś było zaplanowane, tak długoterminowo – jeśli nie w życiu zawodowym, to choćby prywatnym. Plan miejsc, które chciałbym zobaczyć, zwiedzić. Niekoniecznie w tym roku, ale tak w ogóle.

Wygrywa ten, kto ma jasno określony cel i nieodparte pragnienie,
aby go osiągnąć.
— Napoleon Hill

Dziś właśnie uznałem, że to dobra pora, aby wyznaczyć sobie cele. Zgodnie z powyższym cytatem pana Hill’a, jeśli będzie szło za tym pragnienie osiągnięcia ich, powinno się udać. Co to będzie znaczyć dla mnie? Spełnienie marzeń, a dla Ciebie drogi czytelniku, nowe artykuły pełne zdjęć. Czas więc odkurzyć stare marzenia podróżnicze i dopieścić te nowe. Siadłem z kartką i zacząłem zastanawiać się, gdzie najbardziej chciałbym być, jaki kraj odwiedzić, miejsca zobaczyć. Zacząłem pisać późną nocą w Wigilię, a skończyłem już po Sylwestrowej nocy kilka dni temu, oczywiście z drobnymi przerwami na pierogi, karpia i barszcz z uszkami.

Wyszła mi poniższa lista „must see„:

1) Japonia – miejsce, które jest celem mojej podróży od lat dzieciństwa. Nie będę nazywał miasta czy wyspy, którą chciałbym zobaczyć, ponieważ jest ich zbyt wiele, a jednocześnie jakakolwiek z nich spełni przynajmniej w części jedno z moich najstarszych marzeń podróżniczych. Od 13 stycznia nawet pojawia się nowe połączenie LOT-u z Warszawy do Tokio, choć pewnie ja i tak z niego nie skorzystam ze względu na bliskość lotniska w Berlinie.
2) Ameryka PółnocnaUSA, tereny rdzennych Indian – rezerwat autochtonów. To drugie marzenie, co do pierwszeństwa zrodzenia się w mojej głowie walczące z Japonią, a wyrosłe na powieściach takich jak: Ostatni Mohikanin, Winnetou czy o podróżach Tomka. Do tego byłaby okazja spróbować oryginalnego piwa imbirowego i zjeść w jakimś fast foodzie amerykańską specjalność, hamburgera z frytkami.
3) Fuertaventura – Wyspy Kanaryjskie – Ci, którzy czytają wpisy na blogu pewnie pomyśleli właśnie: „ale on tam już był”. Zgadza się, byłem na przepięknej wyspie Lanzarote. Byłem na „kanarach” i się w nich zakochałem. Przynajmniej w Lanzarote. Ten pobyt to jedne z najprzyjemniejszych wakacyjnych wspomnień w moim życiu. Dlatego po obejrzeniu wulkanicznej wyspy Lanzarote chciałbym zobaczyć inną z Wysp Kanaryjskich, o której mówią, że jest najbardziej zielona – Fuertaventura (a na pewno bardziej zielona niż marsjański krajobraz Lanzarote).
4) Islandia – po wizycie na Lanzarote żywioł ognia i ziemi zrobił na mnie na tyle duże wrażenie, że z chęcią obejrzałbym go w mroźnym, północnym wydaniu. Tu idealnie wpasowuje się Islandia z mroźnym klimatem, największą ilością czynnych wulkanów w Europie i gorącymi gejzerami, w których termalnych kąpieli można zażywać wśród śniegów i mrozu.
5) Kostaryka – kolejna kraina wulkanów i zieleni w pasie klimatu podrównikowego. Takie połączenie wulkanicznego Lanzarote i zielonej Fuertawentury w jednym miejscu. Zapowiada się ciekawie.
6) Rumunia – Karpaty – zamek Drakuli. Na zdjęciach robi wrażenie i wygląda przepięknie, jednak ciągnie mnie do niego historia mrocznego władcy Vlada Tepesa, którego postać była pierwowzorem głównego bohatera powieści o mrocznym wampirze. Raz już byłem w Rumunii – kraj, mentalność ludzi i klimat spodobał mi się. Tylko był to całkiem inny region tego kraju – nie ziemie hrabiego…

Kościół w Caransebeş - Rumunia

Kościół w Caransebeş – Rumunia 2011

7) Londyn – bo mam tam kilku przyjaciół, bo to wielkie europejskie miasto z wielowiekowymi tradycjami, bo chciałbym się przejechać czerwonym, piętrowym autobusem :D
8) Co najmniej 10 różnych schronisk górskich PTTK (nie mniej niż 3-4 podczas jednego wyjazdu). Dlaczego? Odpowiedź trudna i łatwa. Łatwa, bo są w górach, a niewiele jest tak pięknych miejsc jak góry. Do tego zazwyczaj wiele ze schronisk jest uroczo położonych. Drugim powodem jest to, że chciałbym zabrać tam dzieciaki, lub choćby tylko syna. Wstać z nimi rano w wilgotnym starym pokoiku schroniska, zrobić sobie herbatę w kubku i wyjść z nią rano na ławkę przed schroniskiem. Siorbnąć i spytać: „i jak podoba się Wam w górach?”
9) Kambodża – ze swym niepowtarzalnym zespołem świątyń w Angkor.
10) Grecjawyspa Santorini – to właściwie nie tyle moje marzenie czy cel podróżniczy, ale mojej żony. Od chyba 3 lat marudzi mi o białych domkach z niebieskimi kopułkami. Dla świętego spokoju, aby uciszyć temat postanowiłem, że trzeba by tam kiedyś pojechać.
11) Legoland – głównie z myślą o synu, choć córce pewnie się też spodoba (a ja będę robił poważne miny i udawał, że się nie bawię). Jeszcze nie wiem, czy ten duński w Billund czy w Niemczech.

12) Rio de Janeiro – choć byłem w Brazylii to była to Bazylia „kontynentalna”. Chciałbym zobaczyć tą z plażą, przejść się po piasku Copacabany, że już nie wspomnę o zobaczeniu karnawałowego korowodu.
13) Wziąć udział w Blogtour 2016 w Poznaniu. W końcu pisanie bloga zobowiązuje, a Poznań blisko mojego domu, do tego temat targów interesujący.
14) Hiszpania (znów) – tym razem Barcelona – chciałbym zobaczyć domki Gaudiego i przy okazji móc pokazać synowi stadion Barcy.
15) Tajlandia – ponieważ chciałbym obejrzeć na żywo i poczuć klimat walk tajskich bokserów, a do tego zobaczyć Bangkok ( taki sentyment do filmu Kac Vegas w Bangkoku ;) ).

Na razie na tyle – to postanowienia turystyczno-podróżnicze, mam też inne, ale są bardziej prywatne i nie związane bezpośrednio z tematem tej strony, jak na przykład nauka języka (wciąż rozważam opcję doszlifowania niemieckiego lub nauki nowego języka). Jak się spełnią, to szepnę o nich słowo na koniec roku, żeby się pochwalić, że udało się! Oczywiście te wyjazdowe postanowienia są nie do zrealizowania w ciągu jednego roku, (no chyba że wygram duuużą kumulację w totolotku, ale nawet wtedy byłoby ciężko czasowo). Jeśli w ciągu roku uda mi się zrealizować 1-2 z tych 15 punktów, będę zadowolony i na kolejnym rocznym „podsumowaniu” „odhaczę” jeden, dwa punkty z listy miejsc „do zobaczenia”.

Ciekaw jestem, jak tam Twoje postanowienia noworoczne? Czy są jakieś plany związane z podróżami, a jeśli tak, to gdzie? Może jakieś nasze lokalizacje się pokrywają? Zachęcam do stworzenia własnych list „podróżnych”. Dobrym nawykiem będzie co jakiś czas spoglądanie na nie i zastanowienie się, co, kiedy i w jaki sposób można by zrealizować. Nazwać swoje „nieodparte pragnienie” i jasno określić cel. Może się okazać, że wymarzone miejsce jest bliżej, niż nam się wydaje, a bilet w zasięgu ręki.

Bom dia Brasil!

W ramach moich zadań wykonywanych w pracy jakiś czas temu musiałem udać się do Brazylii. Początkowo miały to być dwa tygodnie, w trakcie okazało się, że pobyt przedłużył mi się jeszcze o tydzień. Nie tryskałem entuzjazmem z tego powodu, szczególnie, że byłem wtedy szczęśliwym posiadaczem kilkumiesięcznej córeczki. Na pocieszenie Brazylia mi tę rozłąkę próbowała wynagrodzić.
HPIM6992
Lot, częściowo pokonany Lufthansą (trasa z Europy do Brazylii), a częściowo liniami brazylijskimi TAM, wspominam całkiem dobrze, a właściwie to niewiele z samego lotu zapamiętałem. Jest to niechybną oznaką, że było standardowo i przyzwoicie do bólu, skoro nie zapisały mi się w pamięci nawet co ładniejsze brazylijskie stewardessy z TAM-u, czy co bardziej rdzennie niemieckie dziewczyny z Lufthansy. HPIM6990
Pierwszym punktem w Brazylii było lotnisko w Sao Paulo, niestety byłem na nim jedynie 2-3 godziny, po czym wystartowałem TAM-em do Belo Horizonte. Tam spędziłem przepiękny tydzień, podczas którego zakochałem się w Brazylii i brasillieros. Choć większość dnia spędzałem w fabryce, popołudniami chłonąłem atmosferę Brazylii. Miejsca, w którym życie toczy się na ulicy… Dzień i noc. Sami miejscowi mówili, że Belo Horizonte to miasto barów i restauracji, Sao Paulo to miejsce pracoholików i karierowiczów, a Rio jest miastem karnawału.
Brazylijczycy godzinami potrafią wysiadywać przy jednym piwie lub drinku, żując leniwie jakieś danie z wołowiny (która jest tam wszechobecna) i rozmawiając z przyjaciółmi, znajomymi czy rodziną co najmniej, jakby każdemu z nich udało się wprowadzić w życie równocześnie wszystkie porady z książki 4-godzinny tydzień pracy, o której wspominałem w innym wpisie. Piwo odrobinę słabsze od polskiego, ale całkiem znośne, można nawet dostać coś innego niż klasyczny jasny lager. W barach jak już pisałem w menu króluje wołowina. Jest wszechobecna i pod tysiącem postaci. Na 90% pierwsza potrawa na jaką trafią twoje oczy po otworzeniu karty dań będzie wołowiną. Dodam tylko, że… przepyszną. Potrafią ją przyrządzać tak, że na samo wspomnienie czuję nadchodzący ślinotok i chce mi się mięcha… :)
Piekło dla wegetarian, no ale karkówka im w oko, jak chcą kiełków i mdło rozgotowanej papki z warzyw, to niech zmienią kierunek podróży.
Do tego fasola, no i owoce, dużo owoców, które tam rosną praktycznie cały rok. Kończą się jedne, zaczynają drugie.
Miasto przepiękne, tętniące życiem, ludzie sympatyczni i uśmiechnięci. Niestety nie za wiele osób mówi po angielsku, a miejscowym językiem jest portugalski. Brazylijczycy mówili mi, że bez problemu można się u nich też po hiszpańsku porozumieć, co prawda działa to dobrze ponoć tylko w jedną stronę. To znaczy Brazylijczyk zrozumie osobę mówiącą po hiszpańsku, ale komuś, kto zna tylko hiszpański, jest o wiele trudniej zrozumieć portugalski.

Belo Horizonte z dużym centralnie umieszczonym parkiem miejskim, w którym tętni całymi dniami życie, potrafi zachwycić. Municipal Park to miejsce, gdzie możesz spotkać dzieci grające na bosaka w piłkę, osoby ćwiczące brazylijską sztukę walki Capoeira w rytm muzyki wybijanej na bębnach przez ich kolegów, czy grupy tańczące salsę lub inne latynoskie tańce.

Grupa brazylijskich komików w parku i ja....

Grupa brazylijskich komików w parku i ja….

Często można też spotkać tam dające darmowe pokazy małe grupy teatralne, mimów czy żonglerów.

Belo Horizonten

Belo Horizonte – Municipal Park

Belo Horizonte - Municipal ParkW Polsce ostatnie dwa, trzy lata były czasem wysypu biegaczy i mody na ten sport. W Brazylii, gdy byłem tam ostatnio… ludzie biegali wszędzie i o każdej porze dnia. Najbardziej bawiło mnie uprawianie biegania wzdłuż głównych ulic kilkumilionowego miasta, którymi pędziły tysiące aut. No cóż, jak to mówią, trzeba mieć zdrowie, żeby uprawiać sport.
Ciekawostką Belo Horizonte dla Polaka jest… pomnik na cześć Jana Pawła II na wzgórzu zwanym „papieskim”.

Papieskie wzgórze i widok na Belo Horizonte

Papieskie wzgórze i widok na Belo Horizonte

Jest to pamiątka jednej z wizyt naszego papieża pielgrzyma, który zawitał także do Belo Horizonte. Ze wzgórza jest przepiękny widok na całe miasto, przy okazji polecam spróbowania świeżego soku z kokosa, który jest sprzedawany na kilku straganach na wzgórzu. Sprzedawca sporą maczetą obcina szczyt orzecha i wraz ze słomką wręcza tego ekologicznego drinka. Chłodzi idealnie, szczególnie w upalny dzień.

Eko-drink prosto z kokosa

Eko-drink prosto z kokosa

Hotele w Brazylii są specyficzne. Hotel jest tylko po to, żeby się przespać. Pokoje, choć czyste i w miarę zadbane, jednak są niewielkie i nie zachęcają do spędzania w nich czasu. Życie toczy się na ulicy. HPIM6967
Po tygodniu w Belo Horizonte, które mnie oczarowało, pojechałem na kolejne dwa do małej miejscowości Itauna (małej jak na Brazylię, bo około 100-120 tys. mieszkańców). Generalnie klimat ten sam, życie płynące na ulicy, sympatyczni ludzie (obsługa recepcji hotelu, w którym spałem, przesympatyczna para około 50-tki po kilku dniach traktowała mnie jak starego znajomego, który po latach się odnalazł). Sam hotel chyba największy i najstarszy w mieścinie, a do tego postawiony przy torach kolejowych. Przez pierwsze dni swoim donośnym gwizdem budził mnie pociąg jadący około 4-5 rano tuż za oknem pokoju. Jak mi potem wyjaśnił Brazylijczyk, kiedyś hotele stawiano u nich niedaleko dworców kolejowych, żeby przyjezdni mieli blisko (wtedy mało kto miał prywatne auta, a na długie dystanse zostawała kolej). Zresztą, w tej miejscowości jest nawet małe muzeum, przed którym można zobaczyć kilka kolejowych eksponatów.

HPIM6914

Itauna - muzeum

Itauna – muzeum

W zabudowaniach widać było różnicę między Itauna i Belo Horizonte, praktycznie brak wieżowców, budynki bardziej poniszczone, generalnie dało się odczuć, że miasto jest biedniejsze.

HPIM6928

Itauna

O dziwo, o wiele lepsze wrażenie sprawiła na mnie jeszcze mniejsza miejscowość, do której przywiózł nas jeden z miejscowych znajomych. Zaprosił nas na rodzinny obiad do domu swoich rodziców. Miasteczko urocze. Małe, wąskie uliczki, zupełnie inna zabudowa. O wiele czystsze niż Itauna. Poza pysznym obiadem przygotowanym przez panią domu, mieliśmy jeszcze atrakcję w postaci lokalnej gry. Wygląda to jak połączenie naszej „Zośki” z siatkówką. Piłkę-lotkę odbija się rękoma i nogami nad rozpiętą na niewielkim boisku siatką.

HPIM6871

Lotka brazylijskiej „zośki”

Szczerze mówiąc moje próby gry wzbudzały w Brazylijczykach wiele śmiechu… a po 30 min. miałem czerwone dłonie, które boleśnie doskwierały mi jeszcze następnego dnia. Trafienie w to małe cholerstwo dłonią było dla mnie równie wysokim wyzwaniem, jak uniknięcie latającego ustrojstwa z piórkiem, gdy śmigało ze świstem koło mojej zdezorientowanej głowy.

W Brazylii zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Pierwszą były ceny. Jest tam paskudnie drogo. Wszystko, co widziałem, było droższe niż porównywalna rzecz w Polsce czy Niemczech. Dziwiło mnie to tym bardziej, że kojarzyłem Brazylię jako duży, ale raczej biedny rozwijający się kraj.
Druga niespodzianka to wygląd prywatnych domów. Każdy większy (bogatszy), wolnostojący dom otoczony był wysokim murem, na którym był drut kolczasty lub kilka zwykłych drutów …podpiętych do prądu. Czego oni się tak bali, do dziś nie wiem, ale będąc z miejscowymi w mieście, kilka razy byłem ostrzegany, żeby nie wychodzić samemu po zmroku, a jak już muszę, to chodzić głównymi ulicami. Najwyraźniej moja słoneczna i serdeczna Brazylia po zmroku odkrywa swoją drugą twarz, na szczęście przez trzy tygodnie pobytu mi jej nie pokazała. Może dlatego nadal na myśl o tym kraju i mieszkających tam ludziach uśmiecha mi się gęba. Jeśli miałbym okazję pojechać jeszcze raz, biorę bilet i jeśli trzeba to jadę tak, jak stoję, bez pakowania torby, byle nie wieczorem…